gru 01 2004

Siedmiorubrycznik.


Komentarze: 6

 Człowiek czasem lubi, zastanawiać się nad sprawami małymi. Nad oczywistościami powszedniości, co to się potem składają na życie. Wczoraj mnie napadł kalendarz.

Oczywiście taki zwykły papierowy terminarz, z tygodniem rozbitym na dwóch kartkach, mój wierny siedmiorubryczny towarzysz dnia. Lubię go okrutnie. Jest niemym świadkiem, wydarzeń i nastrojów, dopadających mnie co dzień. On pierwszy widzi lenistwo, nie zaznawszy spisu zadań w mierzącej dzień rubryce, to on okrutnie targa za ucho upominając się o upływające terminy załatwienia ważnych spraw. Pierwszy lituje się nade mną uświadamiając, że przecież tego wszystkiego w ciągu jednego dnia załatwić się nie da, i dzielnie broni się brakiem miejsca w szesnastogodzinnej tabelce krzycząc że po za nią jest czas na brakujący wciąż sen. Cierpliwy sekundant nasycony empirią moich roztargnień objawionych strużkami kawy i rozmazanego miejscami tuszu. Niezawodny tłumacz rozmaitych hieroglifów poczynionych w trakcie rozmów ważnych i tych niesłychanie nudnych odnotowanych wiernie pismem rysunkowo-strzałkowym. Zżywam się corocznie z każdym takim nosicielem niezwykle niepotrzebnych świstków, karteczek, dokumentów o których pojęcia nie miałem że jeszcze istnieją, bądź tych niesłychanie nagle i pilnie potrzebnych co to i tak ich nigdy znaleźć nie mogę. I chyba tak już mi zostanie to podobno konserwatywne koleżeństwo, mimo kilkakrotnie podejmowanych prób rozstania zakończonych każdorazowo niepowodzeniem….

 

Zaposiąwszy od znających się na temacie zarządzania czasem za pomocą różnego rodzaju rozwiązań „new high-tech”, próbowałem się przysposobić do bezdusznych choć podobno inteligentnych wszelakiego typu komunikatorów, palmów, czy też innych podręcznych przypominaczy, każdorazowo zintegrowanych z Majtkrosoftowym Outlookiem. Totalna porażka… jak mawiają mądrzy Czesi: To se ne da.

No bo przecież jak można wytrzymać z takim ujadającym urządzeniem, co to nawet kawy spokojnie wypić nie pozwoli bo w końcu jest 9.45 i ty przecież musisz wykonać „telefon do XXX”” a o 9.47 o ile już zdążysz wydobrzeć po zadławieniu się kawą w wyniku tak misternie przygotowanego ataku, o ile w ogóle udało ci się już podnieść słuchawkę, musisz „wysłać mail do XYZ”. Przy tak totalnej dezorientacji, wzmocnionej setką okien otwierających się w Outlooku, co to w nich szczegółowy opis tego co zapomniałeś, zasłaniającymi ci najbardziej istotne informacje zawarte na twoim ulubionym www, nagle zostajesz powiadomiony powtórnie o telefonie z 9.45, bo uosiu jeden zapomniałeś nacisnąć odpowiedni przycisk, dzięki któremu twoje super inteligentne urządzenie zorientuje się żeś nie osioł i dwa razy przypominać ci nie trzeba. Zanim wyjdziesz z podziwu dla tej niezmiernej superinetligencji z kolorowym wyświetlaczem najnowszej generacji, czyli po mniej więcej trzecim piknięciu, zostanie ci brutalnie przypomniane z dokładnością co do nanosekundy, że właśnie jest 9.55 i za 15 minut zaczynasz spotkanie, które ci zostanie niejednokrotnie jeszcze przypomniane 5 minut przed i 5 po żebyś sprawdził czy aby na pewno na nim jesteś… Biegasz potem biedaku cały taki pikający i zestresowany każdym kolejnym alertem, w rezultacie wszyscy wokół patrzą na ciebie jak na kretyna, bo wydajesz spod marynarki całe symfonie polifonicznych dzwonków i serie przeraźliwych piknięć potrafiących nawet umarłego obudzić z letargu zapomnienia. Ja wytrzymałem ledwie 3 godziny… bo powiem wam odcisków się na kciuku nabawić można… Ale co tam biegają tak co wytrwalsi… a potem masz objawy zarządzania czasem „high-tech”: szperactwo po kieszeniach na dźwięk otwierającej się windy lub zwyczajnej mikrofalówki,  nerwowy tik w kierunku zegarka powiadamiającego o pełnej godzinie, mrugactwo kolorowym wyświetlaczem w trakcie umawiania się z najlepszym przyjacielem na piwo, wytrzeszcz oczu na skutek kolejnego pikniecia w ciągu 15 sekund i nie schodzące z twarzy: „O czym to ja kurwa znowu zapomniałem”, albo wygłaszanie moich ulubionych stwierdzeń: „Sory stary zapomniałem, o tym piwie bo niezintegrowałem się palmem z Outlookiem”, czy też „Wybacz stary bateria mi się wyjebała i zapomniałem”.

 

I powiem wam, że ja już się z moim szeleszczącym kartkowcem rozwodzić nie chce, w końcu milczenie jakby nie było jest srebrem, a złotem przekonanie, że kiedyś nagle z przyczyn niezależnych ode mnie, mój osobisty software mi się nie wyjebie…

 

Taki on już jest - Siemion Rubrycznik:-)

 

 

 

uosiu : :
01 grudnia 2004, 21:52
no to kitka rózg, się należy;p Cos sformatujemy w takim razie;-)
K_P
01 grudnia 2004, 18:47
Nie bylam ;P Ten format mi tesz pasuje.
01 grudnia 2004, 16:59
to tylko niektóre ze skutków ubocznych, potem pojawiają się postępujące zakola, nagłe przegrzania płatów mózgowych, urojenia, a w efekcie schizofrenia jak sądzę;-)
01 grudnia 2004, 16:35
Gdybym nosiła takie pipczące coś przy sobie, to bym niechybnie dostała nerwicy. Czego następstwem byłoby intensywne siwienie oraz postępująca choroba wrzodowa.
uosiu-->K_P
01 grudnia 2004, 10:16
a bylaś grzeczna dziewczynko?;-)
K_P
01 grudnia 2004, 07:24
Ja tesz kce, ja tesz! Bo juz mi miejsca na twardyn dysku zaczyna brakowac i zapominam permanentnie. Tylko niechze nie pika, ma kartki i pachnie drukarnią ;-)

Dodaj komentarz